Dziś właśnie (30 maja) mijają dokładnie dwa lata odkąd rozpocząłem swoją przygodę z łucznictwem. Wtedy to przeszedłem swój pierwszy trening łuczniczy. Już z własnym łukiem, wtedy to Rolan Snake na 22 funtach naciągu. Trwał on 70 minut, wystrzelałem 150 strzał z odległości 15 metrów. Nie tyle to pamiętam, co najzwyczajniej zanotowałem wtedy. Tak, od tamtej pory – 30 maja 2023 roku – odnotowuję każdy przeprowadzony trening łuczniczy (w Excelu).

Skoro i tak ten blog jest głownie o moim hobby (albo więcej niż jednym hobby), to postanowiłem że co roku będę podsumowywać się łuczniczo. Ten wpis obejmuje zbiorczo dwa lata, w tym statystyki, przebieg oraz przemyślenia i aspiracje własne. Skoro prowadzę te statystyki w arkuszu kalkulacyjnym, to dlaczego by ich nie przedstawić?
Trzy łuki, droga do „tradycyjnego strzelania”?
„Tradycyjne strzelanie” tyle w łucznictwie znaczy, co przywiązanie do z grubsza arbitralnego punktu odniesienia, a dokładnie „łuk bez celownika, stabilizatorów, najlepiej jeszcze drewniane strzały”. Źródło – „z a u f a j m i”.
Podzielę moje dotychczasowe 24 miesiące hobby na trzy używane przeze mnie łuki:
- Rolan Snake („60) o naciągu 22 lbs. (30.05.2023 – 28.08.2023)
- Oak Ridge Boga („62) o naciągu 35 lbs. (30.08.2023 – 25.01.2025)
- Vegh Hou Yi (145 cm cięciwy) o naciągu ok. 37 lbs. (od 30.01.2025)
Po tym jak nabywałem nowy łuk, nie strzelałem już poprzednim. Z małym wyjątkiem raz, w październiku 2023, ze Snake’a. Mimo to, mogę wytyczyć sztywne „epoki” ze względu na łuk, z którego korzystałem. Na potrzeby przedstawienia statystyk.
Rolan Snake

- 4746 oddanych strzał.
- 30 i 2/3 h treningu
- Żadnych zawodów
Od początku to miał być „łuk nowicjusza”, na pograniczu zabawki i sportowego sprzętu. Zdecydowanie zaniżyłem początkowy naciąg (mogłem kupić Rolana #26), ale samo w sobie nie jest to złe. Ot, w ramach zmiany łuku, musiałem też zmieniać strzały. Te do Rolana Snake #22 bowiem były zdecydowanie za miękkie. Nawet ich skrócenie o 6-8 centymetrów (otrzymałem nieprzycinane z 33 calowymi promieniami: sam promien to więc 83,82 cm) dałoby za mało…
Oak Ridge Boga

Sam łuk to marketingowo „american flat bow”, a konkretniej hybryda „łuku tradycyjnego typu hunter z longbowem”. Bowiem sam łuk jest długości 68 cali (172,72 cm), po założeniu cięciwy ma „D-sylwetkę”, więc wyglądem trochę przypomina „łuk długi z jednego kija”. Kosztował mnie raptem 580 zł (sierpień 2023).
Nie ukrywam, że myślałem o tym łuku jako „sprzęcie na co najmniej parę lat”. Dopiero pod koniec 2024 roku rozważałem zmianę na lepszy „flat bow” (szacowane koszta 2-2,5 tysiąca złotych na model ze średniej półki). Niemniej wtedy uznałem, że najpierw dozbieram na kupno mieszkania, a dopiero później będę „aktualizować” łuk. Jak zapewne domyślacie się, kupiłem łuk numer 3 jeszcze przed nabyciem lokum, ale o tym za chwilę…
- 31297 oddanych strzałów (z dokładnością do cyfry dziesiętnej)
- Zdążyłem zmienić dwukrotnie cięciwę.
- 264 i 1/3 h treningu (nie liczę czasu zawodów)
- Pierwsze 14 zawodów oraz imprez łuczniczych, a także wszystkie pięć zawodów korespondencyjnych do jakich podsyłałem wyniki.
- 5 fieldów 3D, 4 fieldy 2D, jedna hybryda field 2D+3D, dwie halowe tarczowe, jedna na otwartym powietrzu tarczowa (50 m, do 122 cm tarczy, barebow).
Budżetowość tego łuku była i jest małym problemem, ale nie tylko z tego powodu przesiadłem się na inny łuk. Od jakiegoś czasu myślałem nad przerzuceniem się na drewniane strzały (zatem otwarcie się na WA Longbow Division oraz „tradycyjne” kategorie w Polsce). Niemniej nie czułem powtarzalności strzelając z Oak Ridge Boga na odległości dalsze niż 25 metrów. Już na 18-20 metrów musiałem troszkę brać poprawkę na wysokość. Co by było z cięższymi, drewnianymi strzałami? Leciałyby one majestatycznie powolnie, opadając stromym łukiem, poetycko ujmując. Klimatycznie „angielski długi łuk” mi pasuje, ale te łuki mają niską dynamikę pracy, więc prędkość początkowa strzały jest stosunkowo niska.
Vegh Hou Yi

Trochę to zaskakujący obrót sprawę nabrało przerzucenie się na ten łuk. Z „longbow-podobnych”, na łuk kompozytowy typu wschodniego. Brakowałoby tylko przerzucić się na strzelanie z zekiera (pierścień ochronny na kciuk). Jest to łuk w stylu chińskim (imituje stylistykę łuków z czasów dynastii Tang). Kosztował mnie 1750 złotych.
To, co mnie zauroczyło w tym łuku, to kombinacja jego długości, pracy, oraz mojej chęci na to, aby strzały „latały szybko”. Sama cięciwa do łuku ma bowiem 145 cm długości, co jak na łuk typu wschodniego jest to całkiem dużo (nie liczę łuków do sportowo-ceremonialnego kyudo). Mimo bardzo podobnego naciągu co mój Oak Ridge Boga, łagodniej się go naciąga. Różnicę w podnoszeniu (celowaniu z) łuku ze względu na odległość do celu też widać i to sporą. Nic dziwnego, łuki typu wschodniego maja wysoką dynamikę pracy, to jest „strzały lecą szybko”. Zresztą, na klubowej ścieżce łuczniczej już za pierwszym razem trochę lepszy wyniki z tym łukiem. Właśnie dlatego, że moje drobne pomyłki w ocenie odległości do celu mniej przekładały się na rozrzut…
- 8586 oddanych strzał [stan na 29 maja]
- Zmieniłem cięciwę raz, ponieważ ta od producenta już po 3 tysiącach strzałów zaczęła się topnieć w miejscach styku uszek z rogami łuku. Na obecnej cięciwie (kevlarowe uszka) wystrzelałem 4,5 tysiące strzałów i dalej nieźle się trzyma
- 70,25 h treningu [stan na 29 maja]
- Pięć zawodów (dwa halowe tarczowe, jeden field 2D, dwa field 3D)
- Ostatnie dwa zawody z drewnianymi strzałami, w innej kategorii sprzętowej.
Jak się domyślacie, znalazłem swój łuk, z którego równie dobrze strzela mi się z karbonowych strzał, jak i drewnianych. Oczywiście inaczej się strzela każdym z tych typów strzał (z drewnianych mniej celnie). Plus też to, że wygodniej się podróżuje z Hou Yi niż z poprzednią „wędką”.
Dlaczego wciąż strzelam z łuku?
Od kwietnia do lata ubiegłego roku miałem kryzys w hobby łuczniczym. Strzelałem trochę rzadziej (raz w tygodniu). Kombinowałem jak poprawić swoje strzelanie. Trochę o tym rozpisałem się w listopadzie. Long story short: musiałem nauczyć się techniki strzelania od nowa. Natomiast w tym roku zacząłem lepiej dostrzegać oraz rozumieć mój wewnętrzny problem: moja wewnętrzna kalibracja, a raczej to, że łatwo ulegam „dekalibracji” ze względu na AuDHD.
Widzę to po moich czynnościach w pracy, ale też w łucznictwie. Czasami wygląda to wręcz tak, jakbym musiał przypominać sobie poszczególne procedury w strzelaniu od nowa. chociażby w maju z czyjąś pomocą zwróciłem uwagę na to, że mi prawy mięsień czworogłowy pleców „nie zawsze aktywuje się” podczas fazy ekspansji. Co za tym idzie? Cały szereg problemów, od naciągania łuku prawym przedramieniem, aż po chroniczne niedociągnięcia. Muszę pilnować się, aby odpowiednie mięśnie odpowiednio zadziałały i to na podstawowym poziomie…
Ponadto w marcu odkryłem, że mam trzeci typ tzw. „Target Panic”. Mózg wykształcił proceduralną „drogę na skróty”, więc pomija krytyczne etapy naciągania łuku i oddawania strzału. W rezultacie, pojawił się odruch natychmiastowego wypuszczania strzały po tym, jak cięciwa mija twarz…
Niemniej, w łucznictwie widzę bardzo wiele rzeczy dla siebie. Nie tylko poczucie, że w końcu uprawia się sport (i to konsekwentnie!). Nie tylko to, że ma się konstruktywne hobby na potencjalnie resztę życia. Przypomniałem sobie, że za chęcią uczęszczania na zawody kryje się mierzenie swojego samorozwoju. Podobnie miałem wspinając się po rankingach w League of Legends czy zliczając rozmaite statystyki związane z graniem w erpegi. Innymi słowy, lubię obserwować, jak w czymś rozwijam się. Najlepiej być w czymś coraz lepszym. Angażować się, mieć ciągłą dostawę dopaminy oraz mieć poczucie, że hiperfokus ma sens. Przede wszystkim, kształtować siebie przez lata…
Aspiracje na następne 12 miesięcy
Przede wszystkim, kontynuować to co robię. Pracować nad swoją techniką strzelania, rekalibrować się coraz skuteczniej. Tak właściwie, to nie mam daleko wytyczonych planów. Dokończyć Dziką Ligę 3D na Mazowszu (5 zawodów, póki co odbyły się dwie rundy). Jak w końcu przeniosę się do Łodzi, to tam spróbować wkręcić się w jakieś grono łuczników czy klub. Uczestniczyć w zawodach 3D, 2D czy tarczowych, jeśli dałbym rade dojechać na miejsce. Tak długo, jak jeszcze mi się chce współzawodniczyć…
Wychodzi, że przez równo dwa lata trenowałem przez 365,25 h! Dziwnie ta liczba się ułożyła, to efektywnie około 2,08% czasu z życia wzięte (średnio układa się to w 15 h na miesiąc). Plus zawody (19) które łącznie na pewno mi zajęły powyżej 60 godzin. Liczba oddanych strzał to 44629.