W lutym zaszło wiele zmian w moim łucznictwie. Przede wszystkim, zmieniłem łuk na nowy (łuk wschodni stylu chińskiego, Hou Yi Vegh). Po drugie, zauważyłem że tzw. „Target Panic” ostatecznie mnie ogranicza i muszę zmierzyć się z tym problemem. Na szczęście nie miałem w lutym żadnych zawodów. OK, druga próba eliminacji do III Rudy do Wielkiej Nagrody Robin Hooda. Ale nic poza tym. To jednak żadna pociecha, kiedy problem TP zdiagnozowałem dopiero w połowie miesiąca…
Nowy łuk na nowy chiński rok
Sprawiłem sobie oto ten łuk. Nie-budżetowy, piękny i dobrze wykonany, łuk typu wschodniego. Całkiem długi jak na łuk typu wschodniego. Naciąg realny (mierzony) mojego egzemplarza to 37-37,5 funta na 28 calach. Nabyłem go po resztkach za pośrednictwem ARROW TARGET, poniekąd po znajomości (oczywiście za pieniądze).
Jak mi się z niego strzela? Same uczucia? Przyjemniej niż z poprzedniego łuku, Oak Ridge Boga. Przede wszystkim, o wiele bardziej miękki w palcach na cięciwie podczas naciągania (i bardziej płynny naciąg). Czuję, że faktycznie mam siłę naciągać na te minimum 16-17 kg funtażu. Chiński Vegh też jest całkiem długi jak na łuk typu wschodniego (cięciwa 145 cm, sam łuk ma poniżej 160 cm). Co za tym idzie, nie ma ostrych kątów przy strzelaniu z trzech palców. Plus dodajmy relatywne udogodnienia względem poprzedniego łuku. Trochę krótszy, więc łatwiej się go przewozi komunikacją miejską.
Główna wada to konieczność sprowadzania dedykowanej cięciwy (ręcznie robiona na zamówienie po znajomości ALBO 27 euro z Bogar Archery). Można eksperymentować z jakąś fabryczną, ale osiągi łuku będą znacznie gorsze…
W związku z przerzuceniem się na ten nowy łuk, zaczynam bawić się w tzw. „arrow tuning”. Otóż minimalna waga strzały dla Hou Yi to „8 grains per pound” czyli minimum 8 grainów (0,518 g) na każdy funt naciągu. Dużo anglosaskich miar, przyzwyczajcie się. Zalecana waga strzały to 9-10 gpp. Zatem łuk toleruje głównie cięższe strzały. Do obecnych strzał oraz mocy naciągu, musiałem podmienić groty na cięższe (ze 100 grain do 125 grain), ale póki co rezultat jest wystarczający. Szacuję, że moje strzały obecnie ważą 346-350 grain (22,42-22,68 gramów). Niemniej przydałyby się nieco bardziej wyważone strzały (lżejszy grot), ale co za tym idzie, kolejne wyzwanie: obecne promienie strzał mam nieco za sztywne (a dla grotu 85 grain muszę mieć promienie o spine 600).
Dobra, tyle z technikaliów. Nabrałem nowej chęci na strzelanie oraz zajmowanie się łucznictwem. Jeśli nie zdarzy się jakaś katastrofa (hobbystyczna lub dosłowna), to nie zamierzam zmieniać głównego łuku na inny. Zacząłem strzelać z Hou Yi już od 31 stycznia, ale to prawie już luty..
Target Panic, czyli dlaczego „nie dociągam cięciwy”
Ta sekcja notki blogowej dzieli się na „przed wykryciem Target Panic” oraz „po wykryciu „Target Panic”. Uważam, że to istotne, albowiem pragnę pokazać różnice w rezultatach, kiedy to podjąłem działania mające na celu poradzenie sobie z TP.
„Rezultaty kontrolne” są ze ścieżki łuczniczej Warszawskiego Klubu Łuczniczego, a także z drugiej próby eliminacyjnej do III Rundy konkursu klubu Robin Hood.
Przed wykryciem Target Panic
Przeszedłem ścieżkę WKŁ dwukrotnie; za pierwszym razem dopiero na trzecim treningu nowym łukiem. Drugie przejście było na czwartym treningu, ale tydzień później. 30 stanowisk.
- 2 luty 2025: 410 pkt/600 [średnia 13,67 pkt na cel]
- 9 luty 2025: 424 pkt/600 [średnia 14,13 pkt na cel]
Drugi rezultat to powtórzenie mojego życiowego rekordu ze Ściezki (26 grudnia 2024). Wtedy to był przypadek połączony z przejściem trasy drugi dzień pod rząd (czyli w pamięci było to, jak się ustawiać pod te stanowiska). Te dwa rezultaty – plus jeszcze jeden styczniowy na starym łuku, w okolicach 400 pkt – potwierdzają, że okolice 400 pkt to mój nowy próg umiejętności.
Druga próba do eliminacji do Rundy III Wielkiej Nagrody Robin Hooda (kategoria Tradycyjny):
- 14 luty 2025: 303 pkt/600.
Nie dość że wynik zdecydowanie gorszy od kilku poprzednich, to jeszcze zacząłem zastanawiać się co jest nie tak, skoro na nowym łuku – przynajmniej w terenie – idzie mi podobnie albo nawet nieco lepiej. Przyznam też, że wtedy miałem też gorszy dzień na łucznictwo. Ogółem w lutym psychicznie czułem się gorzej z przyczyn pozałuczniczych…
Po wykryciu Target Panic
Zacząłem ćwiczyć swoją technikę oraz kontrolę nad decyzją o wypuszczeniu strzały, strzelając do dużych celów z odległości 5 czy 8 metrów. Kilka strzał nawet oddałem z zamkniętymi oczyma.
Z jednej strony, dość szybko złapałem zdrowe nawyki w technice strzelania. Udało mi się złapać stabilny punkt kotwiczenia na tylnej krawędzi policzka. Jestem w stanie utrzymać tam strzałę przez 2 do 6 sekund, czyli już postęp. Co więcej, z kilku metrów daję radę za każdym razem trafiać w bardzo podobne miejsce; strzały były mniej więcej 2-3 cm w poziomie oraz 6 cm w pionie.
Mój naciąg efektywnie zwiększył się przynajmniej o jeden cal, czyli zatem tak średnio 2 lub 2,5 funta naciągu więcej.
Z drugiej strony, w ten sposób całkowicie zresetowałem sobie percepcję, jak mam celować, aby na daną odległość trafić w żółty punkt. Paralaksa, promień strzały w moim polu widzenia jest jeszcze niżej niż poprzednio. Co to oznacza? Muszę nauczyć się od nowa odpowiedniego ustawiania się (w tym lewa, łuczna ręka), aby być w stanie faktycznie skierować strzałę tam, gdzie chcę aby poleciała. Poza tym, władam zdecydowanie bardziej dynamiczniejszym łukiem niż poprzednim. To jest: prędkość początkowa strzały jest większa. innymi słowy, muszę celować niżej niż zazwyczaj, i co więcej, w praktyce często niżej niż intuicja (wsparta świadomością, aby „obniżyć rękę”) mi podpowiada…
To nie brzmi tak źle, gdy się strzela w kółko do tej samej tarczy, nawet zmieniając odległości. Największy problem jest wtedy, kiedy każde stanowisko ścieżki łuczniczej jest pod zupełnie innym kątem, wysokością, nachyleniem (góra-dół). Plus część strzałów ląduje mi wyżej niż chcę (błąd techniczny), co dobrze widać przy treningu do trochę większej tarczy (48 cm):

Wzorzec dyspersji podejrzanie przypomina „drzewo”, tak jakby większość chybionych oraz zdecydowanie gorszych strzałów szła na boki oraz w górę. To wygląda jakbym miał faktycznie chroniczny problem z odpowiednim ułożeniem oraz pracą mięśni.
Składając to wszystko: muszę najpierw jakoś zaufać swojemu ustawieniu, zredukować liczbę pomyłek w tej kwestii. Potem nauczyć się odpowiednio ustawiać ze względu na odległość (w skrócie: do 25 metrów powinienem mniej lub bardziej celować/ustawiać się pod cel). Poza tym, prawdopodobnie muszę pogodzić się, że przez dłuższy czas będę strzelać „gorzej” niż dotychczas (to jest, osiągać gorsze wyniki niż w szczycie mojej formy poprzednim łukiem). Sam łuk jest mniej zoptymalizowany pod bardzo precyzyjne strzelanie…
Jakieś podsumowanie?
W lutym, na łucznictwie spędziłem 1140 minut (19 godzin), wypuszczając w sumie 2298 strzał. W raz ze zmianą w technice strzelania oraz naciąganiu łuku, będę wypuszczać mniej strzał na godzinę (jak wypuszczę więcej niż 130 strzał/h to będzie dużo).
Od niedawna udało mi się znaleźć pobliską polanę, ze stertą wykopanych krzaków i korzeni, wraz z odrobiną usypanej ziemi. Zatem od 20 lutego zacząłem prawie codziennie – w tym po pracy – strzelać po 45-60 minut z bliskich odległości. 5,5 metra, 8,5 metra (około), plus 16-17 metrów (mniej-więcej). Krótkie, ale bardzo częste treningi, to chyba rzecz której mi trzeba…
Nadmienię, iż właśnie w drugiej połowie lutym naszła mnie coroczne „przedurodzinowe” nasilenie depresyjne. W pracy zaczęto ode mnie wymagać więcej uwagi od strony „obsługi klienta” (codzienne kontakty z przedstawicielami pewnej linii lotniczej). Innymi słowy, czuję że więcej po mnie praca oraz rzeczywistość ciśnie. Łuczniczo znów czuję, że zaliczam „soft reset” i nie czuję się pewnie jak jeszcze miesiąc temu. Dodajmy moje niepowodzenia towarzyskie ze stycznia i oto „przedurodzinowe nasilenie” w końcu włączyło się i zapewnie potrwa co najmniej do kwietnia.