Łucznicze hobby skłoniło mnie do wyjścia ze strefy komfortu w obszar, który zrażał mnie od dzieciństwa. Majsterkowanie; modelarstwo. Jeszcze rok temu nie pomyślałbym, że kupię sobie maszynkę do klejenia lotek i zmienię lotki na strzałach na własną rękę! Ba, nie poszedłbym na warsztaty robienia drewnianych strzał!

Ze względu na dyspraksję, nie wychodzą mi kwestie wymagające sprawnej i delikatnej ręki. To mi nie tylko bardzo słabo wychodzi oraz mnie męczy, ale przede wszystkim szybko frustruje. Z tego powodu choćby odbiłem się od wojennych bitewniaków (Bolt Action). Konieczność sklejania, a później pomalowania tych kilkudziesięciu żołnierzyków co do detalu. Jeszcze więcej roboty z pojazdami! Zaś jednostki artylerii to praktycznie robienie małej dioramy! Wytrwałem tylko do samego sklejenia tych plasticzków i metali… W czasach gimnazjum, też nie domalowałem wszystkich swoich figurek do bitewniaka LoTRa.
Przechodząc do rzeczy. Dlaczego w łucznictwie bawię się w rzeczy, które w innych sytuacjach działały dla mnie jak Omnipotentny Gatekeeper? Zacząłem zastanawiać się nad tym i dość szybko dotarła do mnie całkiem oczywista odpowiedź:
Świadomość, że rychło i w miarę często użyje się owoców tego wysiłku.
Jestem członkiem klubu łuczniczego, więc za zaledwie 60 zł/miesięcznie mogę przychodzić kiedy chcę i mam czas. Ponadto zacząłem też uzupełniać to zapisywaniem się na 1,5 h treningi do innego miejsca (jest ciemno, nie chce mi się po zmroku strzelac w piątki po pracy).
Innymi słowy, nawet spędzenie prawie sześciu godzin na to, aby przykleić lotki na trzynastu strzałach, już zostało wynagrodzone jeszcze w tym samym tygodniu! Zresztą, nic by się nie stało gdybym nie zdążył przed jakimś treningiem. Ot, na jednym czy drugim strzelałbym z mniejszą ilością strzał w serii. Miałbym doskonałą okazję sprawdzić tzw. bare shaft (jak strzała zachowuje się bez lotek). To zaledwie byłby problem na jakimś turnieju, gdybym nie miał przynajmniej 3-5 gotowych zalotkowanych na nowo strzał…
Porównałbym to do doklejenia gotowych figurek żołnierzy do podstawki i ewentualnego ich popryskania czarnym podkładem. Relatywnie najszybsze i najmniej trudne etapy modelarstwa bitewniakowego.
Wysoki poziom bitewniaków
Przygoda z LotR nie była w żaden sposób traumatyczna (ot, po prostu grałem niedomalowaną elfio-numenorską armią z garstką kolegów). Przyznam jednak, że te 8-9 lat temu wtopiłem ówczesne około 550-600 zł w Bolt Action!
Przede wszystkim, powiedziano mi, że „pierwszą rozgrywkę można grać szarakami” (niepomalowane figurki). Później musiałem już przyjść z gotową, przepięknie pomalowaną i przygotowaną armią. Wspominałem o tym w 2020 roku na starym blogu, aż zacytuję siebie, jak to się skończyło:
Nie pisałbym o tym wszystkim, gdyby nie to, że fandom gier bitewnych ceni sobie tzw. „wysoki poziom”. A dokładniej to, aby wszystko prezentowało się jak do zdjęcia, jak niemal makieta z jakąś bitwą historyczną. Rozumiem to i nie stawiam tu żadnego zarzutu: fani nie chcą aby jakiś szary niepomalowany żołnierz szpecił obraz który chcą pokazać laikom odwiedzającym ich konwenty czy spotkania z grami.
Jednak dowiedziałem się, że przede wszystkim powinienem być fanem modelarstwa aby grać w bitewniaki. Tak jakby sama potyczka w Bolt Action była zwieńczeniem, efektem końcowym całej tej ceregieli w modelarstwo. Mówili mi, że „sklejanie i malowanie figurek to najfajniejsza rzecz w tym hobby”. Przestałem grać w Bolt Action. Trochę z lenistwa, głównie z powodu frustracji oraz rozminięcia się z oczekiwaniami – nie tyle z grą, co ze środowiskiem o niej. Ale dalej w efekcie przestałem grać w grę Bolt Action.
To, że inicjatywy na granie nie były organizowane za często sprawiło, że zabrakło mi jakiejkolwiek motywacji. Bolt Action tez nie jest (nie był) jakąś wielce popularną grą w Polsce. Niemniej, ta idea o „wysokim poziomie” stała się na mnie bardzo wysoką poprzeczką.
Życie codzienne
Czas wspomnieć o innych sytuacjach z życia. Na przykład, bardzo mi niewygodnie pisze się z telefonu. Kupno nowego, większego i sprawniej działającego telefonu jedynie mi to ułatwiło. Drugi przykład, z łucznictwa. Próbowałem korzystać z aplikacji pozwalającej śledzić trafienia w tarczy z łuku. Okazało się, że łatwiej mi jest trafić strzałą w „żółtko” tarczy niż palcem w telefon w miarę odpowiednie miejsce (aby zaznaczyć trafienie). Dość powiedzieć, że sfrustrowałem się podczas treningu i musiałem zażyć propanolol, aby po godzinie móc się wyciszyć. To od razu wpłynęło na to, jak zacząłem gorzej strzelać! Po trzeciej serii darowałem sobie tę aplikację…
Podczas tworzenia mapek do AARów w GIMPie, frustrowały mnie losowe wahnięcia i trząśnięcia ręką. Psuły one co najmniej kilka sekund odrysowywania brzegów lądów czy granic. To nie zapobiegło temu, że ich nie tworzyłem. Ot, ostatecznie nie przekułem tego w swoją pasję. Z rysowaniem ręcznie było gorzej. Nigdy nie potrafiłem narysować czegoś, co nie wyglądało niechlujnie lub brzydko. Nigdy nie przebiłem swoistej bariery, aby spróbować w digital art (design). Nigdy nie potrafiłem ładnie narysować kółka czy jakiejś figury (ręcznie), zaś używanie przyrządów geometrycznych czy cyrkla niewiele pomagało. Jeśli wybrałbym jakieś swoje zaburzenie czy „medical condition” które mi wybitnie przeszkadza, to właśnie dyspraksja (DCD).
Może to dlatego nigdy nie spróbowałem w rekonstrukcję historyczną, bo źle się czułem z szyciem i przygotowywaniem własnych materiałów? Bardzo nieporadnie operuję narzędziami, a frustruje mnie później kiedy produkt mojej pracy wygląda brzydko…
Jak to będzie dalej w łucznictwie?
Na szczęście nikt mnie nie wyrzuci z turnieju czy nawet z treningu w klubie, bo za dużo kleju zostało na promieniu po klejeniu lotek. Ten większy luz (w porównaniu do bitewniaków) też jest powodem, dla którego jednak chce mi się ostatecznie customizować swój własny sprzęt. Jeśli wyjdzie krzywo lub niechlujnie, to i tak nic złego mnie osobiście nie spotka. Tak długo, jak będę strzelać, robić to dobrze lub przynajmniej starać się (i uczyć się), będzie wszystko OK.
I tak każdego treningu, za każdym oddawanym strzałem, zmagam się z dyspraksją. Odpowiednim ułożeniem się w ten sam sposób, aby oddać w miarę podobny strzał…
